Na początku chcemy brzmieć jak ten, którego lubimy. W ten właśnie sposób stajemy się gitarzystami – imitując wielkich, a czasem niemal wielkich a nawet niezbyt wielkich. Robimy to wszyscy bez wyjątku – chcemy po prostu brzmieć tak, żeby słuchacze nie mieli wątpliwości, że umiemy grać.
Jednak po jakimś czasie i po wieloletnich próbach wbijania się w buty różnych idoli, kopiowania ich zagrywek, brzmienia, podejścia itp. być może zechcemy nadać bardziej osobistego rysu naszej muzyce. Tęsknota ta może objawiać się w różny sposób, począwszy od dziwnego natarczywego uczucia pojawiającego się podczas grania po raz sześćsetny zagrywki Courtney Love, do ostrego napadu nadności na samo wspomnienie Courtney. W zależności od skali niechęci do samego siebie, być może zechcemy podjąć jakieś kroki, by przestać czuć się nieswojo. Oto więc parę przemyśleń w tym temacie:
Jeżeli czujesz, że całe twoje postrzeganie tego jak powinna brzmieć gitara jest ściśle związane ze stylem innego gitarzysty, to być może powinieneś przestać go słuchać. Całkowicie. Nie ma bowiem czegoś takiego jak „prawidłowy” sposób grania na gitarze. Sam tak miałem z Patem Methenym w 1980. Nie, to nie on brzmiał jak ja – to ja brzmiałem jak on. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę niezbyt mnie to ucieszyło, więc całkowicie przestałem go słuchać. I tak dochodzimy do Bolesnego Kroku Numer Jeden (który stanowi w zasadzie sedno tego tekstu): Musisz do pewnego stopnia ZREZYGNOWAĆ z tego co KOCHASZ, bo to co KOCHASZ bardziej ci szkodzi niż pomaga. Staje się swego rodzaju więzieniem. Więzieniem, które w wielu przypadkach może tłumić kreatywność.
Załóżmy więc, że zrobiłeś ten krok – spaliłeś wszystkie nagrania swego idola na stosie i jesteś gotów kontynuowac egzorcyzmy. Co dalej? Bolesny Krok Numer Dwa: rozbierz własne granie na czynniki pierwsze. Spójrz na nie tak jak entomolog patrzy na małego owada. Kwestionuj WSZYSTKO. Zacznij od brzmienia – czy możesz je zmienić tak aby nie kojarzyło się jednoznacznie z kimś innym? Może zmienić gitarę, a może wzmacniacz? Może pozbyć się lub dokupić chorus, distortion, delay itp.? Zakładając że jesteś w stanie narzucić swój własny kontekst, czyli np. masz własny zespół, zastanów się jak można zmienić kompozycje, aranżacje, instrumentację tak, aby nie kojarzyły się z miejsca z kimś innym?
Przeanalizuj swoje sola i akordy. Czy mogłyby być mniej/bardziej bebopowe, funkowe, rockowe lub kojarzące się z fusion? Oceń równowagę pomiędzy elementami we własnym graniu. Jest to proces wymagający reakcji – szukasz tego co łączy cię z twoimi inspiracjami i rezygnujesz z tego co się da pzostawiając tylko to, czego nie jesteś w stanie odrzucić. NIE MA REGUŁ. Jedyną rzeczą, której oczekuje od ciebie słuchacz jest dobre granie, a nie granie jak ktoś inny. Czasami tak trudno o tym pamiętać.
No dobrze. Pozbyłeś się wszystkiego co wydawało się takie fajne zostając z dzwiękiem C, dzwiękiem E i starą kaczka. Co teraz? Bolesny Krok Numer 3: wejdź w głąb siebie i spróbuj odnaleźć coś o czy mógłbyś powiedzeć, że jest naprawdę twoje. Ja dotarłem w ten sposób do mojej wyobraźni rytmicznej, ale może to być cokolwiek – dowolna rzecz mała lub duża, harmonia, stan emocjonalny, kolor, melodia – cokolwiek. Kiedy już „to coś” objawi się jasno w twoim umyśle, spróbuj wyrazić to za pomocą muzyki posługując się tym co ci pozostało, czyli dzwiękami C, E oraz starą kaczką. Pracuj nad tym. Rozwijaj to. Rozszerzaj możliwości. Kto wie gdzie cie to zaprowadzi.
Jeżeli opisane środki wydają ci się ekstremalne, możesz zastosować je nieco łagodniej, dopasowując do własnych przemyśleń i celów. Oto jedna z rzeczy, którą możesz robić: zamiast kopiować zagrywkę ulubieńca i próbować „odegrać” ją w którymś miejscu własnej solówki, spróbuj zastanowić się DLACZEGO właściwie podoba ci się ta zagrywka – co takiego jest w jej melodii, harmonii czy rytmice, że tak do ciebie przemawia. Jeżeli znajdziesz „to coś”, sróbuj improwizować zwracając na to uwagę. Jest to dobry sposób na uczenie się od innych w taki sposób aby nie brzmieć jak inni – sposób na ukrycie swoich inspiracji i sprawienie, by podczas słuchania twojej muzyki nie pojawiały się skojarzenia z kimś innym.
Sam nie przejmuję się w ogóle czy to co gram jest bluesowe, jazzowe czy rockowe. Idiomy te dzisiaj spoiły się w jedną domenę – nie są niczyją własnością i przynależą do wszystkiego. Przejmuje się jednak, gdy słysze w swoim graniu głos innego, określonego muzyka. Kłóci się to z moimi poszukiwaniami prawdy, a o to mi własnie chodzi kiedy gram muzykę. Oczywiście to tylko mój punkt widzenia.